To właśnie ze względu na ten miód, cieknący z powyższego trailera, taką sympatią darzę serię Darksiders. Świetny klimat, świetny art, świetna przygoda, świetna rzeź. Tylko sprzedaż nie taka jak Call of Duty.
Podczas licytacji własności THQ nikt nie przedstawił oferty kupna Vigil Games. Oznacza to koniec tego utalentowanego zespołu i natychmiastowe zwolnienia, oznacza to koniec serii Darksiders. Do sprzedania pozostały tak naprawdę już tylko nazwy. Cytując za Gamasutrą wypowiedź Jasona Rubina dla serwisu Game Informer:
„I failed to find Vigil a home. Having just finished a product, Vigil was farthest from release of their next game, and we were not able to garner any interest from buyers, despite a herculean effort.”
Będąc świeżo po premierze Darksiders II i kolejnych dodatków do niego, Vigil nie miało zbyt wiele czasu na nowy projekt, którym mogliby przekonać ewentualnego nabywcę. Wrażenie robi post Bena Curetona, projektanta walki z Vigil:
My name is Ben Cureton, and I was the Lead Combat Designer at Vigil Games. I’m sitting at my desk among… what appears to be a warzone. The walls look bare. It’s quiet.
The seats are empty.
We’ve all been on edge for the past couple months… and more so, the last couple weeks. I mean, I’m sure you can imagine what it’s like to wonder if you will have a job tomorrow. Most of us here joked about it just to keep the mood light, but we all knew what could happen. Now I look around and I realize… it did happen.
Am I sad? Well yea. I’ve been in this industry for 20 years. Seriously. Two decades. I’ve been laid off more than once. It sucks every time. But am I sad I don’t have a job? Not really… I’m sure I’ll get another one eventually. I’m sad because it won’t be THIS job. It won’t be at Vigil. That’s why I’m sad. The people I waged war with are no longer together. The people that I bled with, vented with, argued with (often times LOUDLY), and kicked back with… these people will never be together again in the same combination.
Not that it was perfect. But what is perfect? Did I like coming to work? Yes. Was I proud of the work that I did? Yes. More importantly, was I proud of the work that WE did? Absolutely. I knew, without a shadow of the doubt, that the project we were working on (Codenamed: Crawler) was going to blow people away. In fact, it DID blow people away. We did, in TWO months, what many companies haven’t done in a year. The pride of knowing that no one was doing anything like us was so satisfying, it kept us coming to work and giving 100% every single day, even through the dark times.
… so maybe you can imagine what it feels like when you read the list of who bought what only to discover your name is not on the list. Why? Did we do something wrong? Were we not good enough? Were we not worth ‚anything?’ Imagine that.
Vigil was filled with people that I would put up against the best in the industry. People that made my work better, people that made me a better designer, and people that made me a better person. And now they are gone.
Their seats are empty.
It’s OK, though. I guess this post makes it sound a bit melodramatic. Seriously… if you work in the video game industry you have to be resilient. Doing what you love often comes with a price – anyone who has been around for a while can tell you that. Today, that price has been paid. That being said, I’d still never dissuade anyone from following their dreams if their dream is to make video games. While it’s not as romantic as it sounds, it’s sure a hell of a lot of fun.
So don’t cry for the people at Vigil. We made games for game players. I have no Horror stories from working here… only Honor stories. Through both praise and critiques alike, our goal was always to make a product as if we, ourselves, were the end-user. We may have gotten pushed and pulled in certain directions by forces out of our control, we were always in it to make games for game players. And that’s what we did.
I can only hope that those spared from the other companies remain employed long into the future. There is not much worse than false hope, and these people deserve to continue making great games. You may not know their names, but they exist, and they bleed, sweat, and cry for your entertainment. I mean that honestly, with no negativity. They do it… no, WE do it… because we want you to have a good time.
In closing, I can only say thank you to the fans of Vigil games. Your support means more than you can imagine. Your feedback (both positive and negative) gave us long-lasting insight that we will all take with us, wherever we may go. You are the reason we made Darksiders 1 &2… and you are the reason we will continue to make games.
And with that… my seat is empty.
Ben Cureton
Lead Combat Designer
Vigil Games
Normalnie wyciskacz łez. Gdyby każdy gryzł się tam z każdym, pewno byłoby ich mniej szkoda. A tak trudno pozbyć się myśli, że zostali najzwyczajniej zdradzeni przez ten biznes. Mam na myśli to, że przez długie miesiące utalentowani ludzie dają z siebie wszystko, żeby zrobić coś dobrego, o ponadprzeciętnej jakości, a na samym końcu wylatują, bo nie zmieścili się na jakimś gównianym wykresie w Excelu u jakiegoś dupka, który nie ma pojęcia o tej robocie ani krzty poczucia odpowiedzialności za to, co robi. A to nie jest po prostu praca, tym się oddycha – i może w tym problem.
Wydaje się, że w branży gier o same gry chodzi najmniej. Nawet we własnej robocie dostrzegam analogię, choć obok „branży” to nawet nie stoi (niestety nie ten poziom, nie te standardy – przynajmniej jeszcze nie ;D). Między innymi z tego powodu ciągle mam wątpliwości czy gry to zajęcie dla mnie. Może to po prostu takie moje przedszkolne „kung fu”? Takie bajanie, nic poważnego, klocki lego dla wyrośniętych chłopców – ot ucieczka od dorosłości, odpowiedzialności, poważnej pracy i konfrontowania się z rzeczywistością; ucieczka w bezpieczne marzenia o budowaniu światów i definiowaniu własnych reguł.
Dość „filozowania” ;)
Pomimo tego wszystkiego i tak zazdroszczę ekipie Vigil Games – tworzyli razem coś zajebistego i tego już nikt im nie odbierze. Niektórzy z nich na pewno będą jeszcze brali udział w czymś równie zajebistym, choć niezależnie od siebie i w innych „okolicznościach przyrody”.
Marketoidzi to tylko dzieci naszych czasów. Wytresowani wg. zasady że każde gówno można sprzedać jak się ładnie opakuje. Tylko niestety to na ogół działa, ludzie to kupują. To trochę jak ze spamem, nie było by spamu gdyby nikt się na to nie nabierał. Co by nie mówić, to tzw „grupa docelowa” to są w sporej części półmuzgi, więc marketoidalne zagrywki po prostu działają. A potem taki merketoid idzie w prezesy (no bo miał wyniki) i zatrudnia sobie podobnych.
Konflikt między devami a marketoidamy jest stary jak IT (a pewnie jeszcze starszy bo w innych branżach musi być podobnie). Tyle że marketoidzi są niczym więcej jak odbiciem rynku. Mimo wszystko jakby rynek nie łykał pomysłów tych ludzi, to by w końcu ich nikt nie zatrudniał (szefa można zbajerować, ale księgowego już nie bardzo).